poniedziałek, 30 listopada 2015

zacny weekend

był weekend, mnie nie było, na to wszystko złożyło się kilka czynników. głównym z nich była obecność pana męża w domu w weekend. ma on raz na jakiś czas wolne weekendy od pracy, a z racji sobotniego KSW ten weekend okazał się dla niego tym łaskawym. dlatego i ja, żona prawie idealna siedziałam w sobote w kuchni, co by zaspokoić podniebienie pana męża.

na obiad stworzyłam swoją pierwszą w życiu tarte z kurczakiem.

na deser zaserwowałam sernik czekoladowy, który pan mąż bardzo uwielbia.

po deserze wielkie oczekiwania na KSW 33.
chyba poza KSW i Drift Master GP, razem z małżonkiem innych sportów tak namiętnie i co ważne wspólnie nie oglądamy :)
KSW = działo się, i to nie tylko poprzez walkę wieczoru, którą stoczyło dwóch przyjaciół. Cała gala była dobra. więc sobotę zamknęliśmy miłym akcentem.

na niedziele plany były zupełnie inne.
na tapecie "Czerwony pająk" i małe zakupy, które w rzeczywistości wcale nie okazały się takie małe.
obkupił się pan mąż, obkupił i mnie. tak siedzę i myślę, że gdyby nie przeceny, wydalibyśmy coś około 1.5tys. a wydaliśmy zdecydowanie znacznie mniej.
zadowoleni z wychodnego, odebraliśmy dzieci od babci, położyliśmy je spać, więc w spokoju mogliśmy pooglądać Masterchefa :)

a teraz troszkę z innej beczki. takie moje "wyżalanie się"
nigdy nie lubiłam konkursów na lajki. bo wiem że dużo oszustów się czai przy każdej napotkanej okazji, ale głupia pomyślałam, że skoro dziecko chce, a głosów mało, to czemu nie. i się zawiodłam. po pierwsze na znajomych, jeśli tak można nazwać kogoś, kogo masz w "znajomych" na FB, a większość na ulicy mówi CI "cześć" niemym głosem. i jak prosisz o jeden klik, jednego głosa, to i tak dla nich za dużo.
ale poradziliśmy sobie u bez nich, nazbieraliśmy tyle, że byliśmy w gronie nagrodzonych. ale konkurs się jeszczenie skończył. kończy się dziś w południe. ale już widać zlot "sępów", w tym jedna "znajoma" którą poprosiłam o głos. i owszem oddała, po czym dodała swoją pracę  i w kilka godzin uzbierała prawie 500 głosów. super. daje sobie więc z tym spokój. chyba mam już dość konkursów na like.


PODPIS

czwartek, 26 listopada 2015

piękny bukiet róż..

już zasiadałam do napisania tego posta, już w głowie plan działania miałam, a tu pyk!
Nie wiem, czy wiecie czy nie wiecie, ale JACOBS co jakiś czas ma na swojej stronie wspaniałe konkursy. Oczywiście nie są proste, nie każde "projekty" według wielu z nas zasługują na nagrodę. mnie za każdym razem się udaje.
Za pierwszym razem udało mi się wygrać dwa kubeczki
Za drugim razem udało mi się wygrać 3 komplety szklanek
Teraz mają konkurs, gdzie do wygrania są dwa kubeczki w kubraczkach, i właśnie wygrana takich kubeczków wybiła mnie z rytmu ;)
kłamać nie będę, że kubeczki są super, podobają mi się strasznie. Do tego tekst męża wczorajszy, gdy pokazałam mu "darmowy" kubek dodawany do herbaty Lipton "fajny, ale widywało się lepsze, na przykład te z Jacobsa a Ty co? nic nie wygrałaś"
to dzisiaj będzie miał niespodziankę jak wstanie :) aż sobie sama brawa biłam. to znak, że jednak wygrać się da każdemu, nawet takiej "ofermie" jak ja :)

a teraz do odpowiedniego tematu!
nie wiem jak wy, ale ja lubię mieć w domu takie produkty, z których, gdy nic mi się nie będzie chciało pichcić, mogę raz dwa zrobić cos, co w zupełności zadowoli moich domowników.
od niedawna do takowych zalicza się ciasto francuskie.
wiem, że ciastka ciasteczka rożne można z nich zrobić, zwykle z marmoladą, z jabłkami, cynamonem. to co chcemy zrobić zależy od nas.
ostatnimi czasy po facebooku krążył przepis na róże zrobione z jabłek i ciasta francuskiego. oczywiście jak tylko zobaczyłam ślinka mi pociekła, wszystko wokół zalane ;) więc pomysł był taki, że następnym deserem jaki zrobię będzie właśnie to. no i zrobiłam ;)

oczywiście potrzebujemy do tego
1. ciasta francuskiego
2. jabłka szt 4
3. cukier 3/4szklanki
4. cynamon + cukier brązowy do posypania
5. woda ale to chyba każdy w domu ma ;)

Moje wykonanie ze zdjęciem pomocniczym, jak zawsze ;)


środa, 25 listopada 2015

popierdółki





pana męża coś ostatnio chyba moje siedzenie w domu w oczy kole. wynajduje mi nowe zajęcia, zleca specjalne zdania. nie raz jest to coś grubszego.
przykład z dziś. ciasto.
zrób smaczne.
i myśl co autor miał na myśli. nie dowiesz się więc robisz to, co Ci pierwsze wpadnie do głowy. a i tak będzie że dobre jest, ale to nie jest to na co miał ochotę.
od kilku dni widzę, że przegląda różne kursy szycia. i się zastanawia czy mnie na takowy nie posłać. momentami czuję się jak córka, nie żona. ale z drugiej strony ciesze się że o mnie tak namiętnie myśli.
dwa dni temu odbyła się wielka kłótnia o "reklamówkę". to co w niej było i po co mu było potrzebne nie jest tutaj istotne. najistotniejsze jest to co się działo później.
po kolejnej ostrej wymianie zdań wyszło, że nie potrzebnie sprzątałam jadalnie w której obecnie jest składzik. ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. można tam już swobodnie wejść! i tu wielkie brawa dla mnie.
następnego dnia zamiast tradycyjnego "cześć kochanie" gdy wraca z pracy, mym oczom ukazał się bukiet ledwo co rozwiniętych goździków. lubię takie prezenty, niespodzianki. zwłaszcza te bez okazji.
i tak pięknie rozpoczęty dzień nie mógł się źle skończyć. na koniec dnia sprzedaliśmy szerszenia, wygraliśmy aukcję na allegro. do szczęścia brakuje mi chyba tylko odetkanego, wolnego od kataru - nosa.

Dziś Światowy Dzień Pluszowego Misia.
w przedszkolu biba była. młoda miała zabrać swojego ulubieńca wśród pluszaków. wybrała tego największego, wzrostem równającego się z nią samą. uparła się na tego i już. więc zabrała olbrzyma pod pachę i poleciała z wieeeeeeelkim uśmiechem do przedszkola. takiej radosnej nie widziałam jej od dawna.

teraz, gdy rolada "dochodzi" w lodówce, gdy obiad czeka na swoją kolej, mogę zrobić sobie swoja najulubieńszą kawę i zasiąść przy oknie [sik! ale brudne] w salonie, i delektować się jakże dziwnie panującą ciszą..


PODPIS

wszystko co dobre szybko się kończy! czyli Streetcom i kampania ciastek dr Gerard

jest zapewne chociażby jedna osoba z grona moich czytelników, która tak samo jak i ja dostała się do kampanii ciastek Dr Gerard na Streetcom. A jak każdemu z nas dobrze wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. tak jest też w moim przypadku. ciastka bardzo szybko przyszły i baaardzo szybko zniknęły. nie spodziewałam się, że znikną z taką prędkością światła, ale gdy ma się w domu takich łasuchów jak pan mąż, młoda i starszak, nic więc dziwnego.
zadziwiona byłam tym, jak taka zacna ilość łakoci zmieściła się w takim małym pudełeczku. oczywiście samo pudełko ,jak to w każdej kampanii Streetcom bywa, było perfekcyjne. tak pięknych pudełek nie mają chyba nigdzie.


 
 
to co się mieściło w środeczku oczywiście powaliło mnie na kolana. nie spodziewałam się takiej ilości w tej kampanii.
 


 I zadziwiła mnie również forma. zazwyczaj było tak że pełnowartościowy produkt czy też o większej gramaturze dostawało się dla siebie, a mniejsze rozdawało się wraz z ulotkami znajomym, rodzinie czy przyjaciołom. tym razem było zupełnie inaczej. nie było bowiem ulotek, a wszystkie ciastka były pełnowartościowymi produktami. mogliśmy zaprosić więc znajomych na skromny poczęstunek, lub zabrać poczęstunek idąc w odwiedziny do znajomych. u mnie wyglądało to mniej więcej poł na poł + to co starszak wyniósł do szkoły ;)

postanowiłam nie opisywać każdych ciastek tak tradycyjnie, tylko zrobić swoją listę przebojów.
długo się zastanawiałam czy zacząć od najlepszych czy od najgorszych. i sama nie wiem dlaczego będziemy się wspinali w górę, tak po prostu postanowiłam więc tak właśnie będzie.

tak więc miejsce
11
 
Malti keksy - ciasteczka w polewie jogurtowej.
smakowały mojej mamie, smakowały kuzynowi, kuzynce, ale mnie i moim domownikom nic a nic. i nie wiem czy to za sprawą tej polewy czy miał na to wpływ inny czynnik. nie pasowały nam więc dostali je od nas Ci, którym smakowały ;)
 
 
10
 
Pasja- kokosowe
kokos uwielbiam, te ciastka smaczne były, ale miały niezłą konkurencję, dlatego tylko miejsce 10.
 
9
 

 
 Mafijne - super herbatnik z bardzo słodkim kremem pomiędzy.
widok dzieci wyjadających językiem kremu bezcenny ;)

8

 
  Kremisie - smaczne misie z czekolady mlecznej na kruchym ciasteczku
Najpierw zniknęły misie, później herbatniki ;)

7

 
Rurki Zebra - z nadzieniem
tu lekkie rozczarowanie, gdyż nadzienie było  na pół rurki, ale i tak były całkiem zmaczne
 
6
 

wit'AM ze śliwką
uwielbiam takie ciasteczka, gdzie dzięki składowi mogę sobie pozwolić na więcej!
 
5
 
 
wit'AM - musli, mleko, czekolada
smaczniejsza siostra koleżanki z miejsca 6stego!
 
4
 

 
malti keks - w polewie mlecznej
bardzo wciągające, całkiem szybko zniknęły, chyba aż za szybko. i dziwi mnie ta rozbieżność pomiędzy tymi w mlecznej a tymi w jogurtowej polewie. te- niebo w gębie!
 
pierwsza trójeczka ;)
 
3-2
ex aequo ;)
 

PRYNCY- torciki i pałki
klasyczny smak wafelka, do tego ta nieziemska czekolada, innego wyniku spodziewać się nie można było
 
no i nasz wygrany
 
 1
 
Pryncypałki Kokosowe!
najlepsze, wspaniałe, cudowne, niesamowite
mogłabym tak wymieniać bez końca. jako że uwielbiam kokos, i tak samo pryncypałki, najlepszym połączeniem są właśnie te pryncypałki kokosowe. i zastanawiam się tylko jak to się mogło stać, że przed kampanią nie wiedziałam, że istnieją? mój wielki błąd
 
 
kolejny raz powiem, wszystko co dobre szybko się kończy, tak samo kończy się moja przygoda z Dr Gerard z tym, że wiem, że wrócę do nich szybciej niż sama się tego spodziewam.
Dzięki udziałowi w kampanii poznałam wiele nowym smaków ciastek, kilka skradło moje serce na tyle, że aż chce się wrócić do początku kampanii, do momentu otwarcia paczki i cieszyć się smakiem owych smakowitości na nowo!
 
Dziękuję Streetcom za zaufanie, za możliwość bycia z Wami przez te kilka tygodni :)
 
PODPIS

niedziela, 22 listopada 2015

mniej mnie niż więcej jest..

ostatnio jest mnie znacznie mniej niż więcej, składa się na to kilka czynników: urodziny, kolejna choroba! i przemyślenia nad "sobą"
nie wiem jak to się stało, wiem że chorować chorowałam dużo w podstawówce, ale to co się teraz dzieje to jakaś klęska żywiołowa. wyszłam z jednego przeziębienia, tydzień się nacieszyłam, po czym przylazło kolejne. ręce mi opadają. chyba czas na jakąś obronną tarczę..
urodziny kuzynki. w sumie to byliśmy u niej w środę, ale szła do pracy więc nas poczęstowała kawą i ciastem, po czym zaprosiła na urodziny w sobotę. dziwi mnie to, przecież nie zawsze urodziny muszą być robione z wielką pompą.
taki mały przerywnik - w środę minęło 6 lat mojej bezkolizyjnej jazdy ;) taki prezent urodzinowy dla kuzynki zrobiłam. po takich "okazjach" widać, jak ten czas leci..
tak więc urodzony drugie były wczoraj, pech chciał że kuzynka i tak na noc do pracy szła. więc nie wiem zupełnie po co ten drugi dzień
a moje przemyślenia może spowodowane były szykowaniem się na owe urodziny, nie miałam się w co ubrać. do tego wieczne docinki niby w żartach pana męża, że czy okres czy nie i tak wpierdzielam. więc tak. od jutra nie wpierdzielam! wiem że zawsze się mówi od jutra. niech będzie że od dziś, od teraz, od godziny 10.00 22.11.2015. muszę..
 
PODPIS

piątek, 20 listopada 2015

Mój bezowy torcik.

tak jak każda szanująca się dama, tak i każdy facet, miewają różne zachcianki. często takie zachciewajki ujawniają się w momentach, gdy oglądamy jakiś program związany z kuchnią. i tak właśnie stało się tym razem. pan mąż pod wpływem oglądania dość płaskiego pudełka z obrazkami, doszedł do wniosku, że ma ochotę na bezowego torta. pan każe, sługa musi ;)
jako, że złą kobietą nie jestem, korzystając z wolnego laptopa, zasiadłam jak kwoka na grzędzie na fotelu w poszukiwaniu przepisu na jakże słodki deser. jak szybko znalazłam, tak szybko przepis wykorzystałam.
a oto i on:


jak widać składniki ograniczają się do minimum.
do tego doliczyć należy składniki na masę.
jako że pan mąż za serkiem mascarpone ostatnio przepada, tak też postawiłam na masę z nim związaną.
*jedno opakowanie serka mascarpone
* 100ml śmietany 30%
*jeśli z Ciebie słodka dupa - cukier puder w ilościach mi nieznanych

jeśli jest już wszystko przechodzimy do czynów.

Najlepiej od razu włączyć piekarnik, co by się nam nagrzał, na 110°C, termoobieg jeśli masz.





jak widać nic trudnego w tym nie ma, a radość lubego jest dla mnie baaaardzo ważna.

na koniec rzekłabym tylko
bon appetit!


PODPIS

wtorek, 17 listopada 2015

umierałam, ale jestem!

tak tak.
miałam wielkie plany na niedzielę, wymarzone wyjście na "Listy do M. 2" i wszystko w jeden moment się zmieniło.
Wstaliśmy o dziwo dosyć wcześnie, młoda przyszła się do nas poprzytulać. Nic nie wskazywało na to, co się dalej wydarzy. Zrobiłam herbatę panu mężowi, sobie standardowo kawę. I trafiło mnie przy pierwszym łyku. Nogi miałam jak z waty, głowa ciężka jakby nie wiadomo co w niej było, i ta słabość. Wniosek jeden - jelitówka dopadła i mnie! a myślałam że ją przechytrzę. nic bardziej mylnego. Już wiedziałam, że z kina nici. I teraz tak siedzę i myślę, że to pan mąż kręcący nosem na komedię romantyczną, zesłał na mnie najgorsze, by samemu wybrać się na horror czy to na co tam sobie poszedł!
jak to każdy dobrze wie, my matki nie możemy sobie wziąć wolnego. wiedziałam, że coś jeść muszę im zrobić. a że nim się źle poczułam, młoda zapytana co chce, powiedziała "kluseczki", matka jak to matka mimo iż się źle czuła, kluseczki jej zrobiła. nie obyło się bez pomocy pana męża który ziemniaki ugotował i nawet ugniótł. dumna byłam z siebie gdy tak z kanapy przyglądałam im się, jak zajadają ze smakiem. może idealna nie jestem, ale taka "tyci tyci" dobra matka ze mnie :)

wczoraj wybił dzień prawdy. cała nasza babska trójka wybierała się do stomatologa. dla najmłodszej z nas był to pierwszy taki wypad. i bałam się tego jak może zareagować po tym, jak to koleżanka z Czasem tak jest opisywała jej wypad do stomatologa z synem. ku mojemu zdziwieniu młoda zasiadła na tron jako pierwsza, paszczę rozdziabiła, zadziwiła swoim uzębieniem przemiłą panią doktor. mój 5cioletni potwór nie ma już jedynki, druga już się zasnie huśta. a po stałych ni widu ni słychu. po wstępnych oględzinach zapadła decyzja - latamy 5tkę coby dłużej w paszczy smoka zagościła. najpierw był strach i przerażenie, później milczenie i wielka ulga, że już po i bez większego przypału.
pierworodna zasiadła druga. tu miła niespodzianka, jak szybko siadła, tak szybko zeszła. rutynowa kontrola. co u seniorki wypowiadać się nie będę. jedyne co powiem, to że nie zgadzam się ze stwierdzeniem że każdy ma zęby takie, jak o nie dba.

teraz, pijąc najlepszą kawę na świecie, napawam się ciszą, bo najmłodsze pisklę za godzinę wraca do domu!

PODPIS

sobota, 14 listopada 2015

SPECTRE - czyli Żona z Mężem poszli się odchamić.

dokładnie tak.
Młoda z racji rewolucji żołądkowych z dnia poprzedniego została ze mną w domu. czasami takie dni są fajne, ale im ona starsza, tym więcej gada, a wczoraj chyba przeszła samą siebie. Ciągłe "mamo wiesz, mamo prawda, tak mamo, nie mamo" po woli wyprowadzało mnie z równowagi. Ale dałyśmy radę, przetrwałyśmy te pół dnia. Plany na drugą połowę w głowie mi się powoli układały.
Luksja bodajże w kwietniu miała mega promocje - gdy zakupiłaś żel, wysłałaś zgłoszenie, dostawałaś kod na bilet do kina. 6zł- to koszt i żelu i biletu. Ciężko było oprzeć się pokusie, biletów miałam aż 12 ;) można je było wykorzystać na dowolny bilet 2D w Kinach Cinema City do 15.11.2015 czyli czas mamy do tej niedzieli. Oczywiście większość biletów już wykorzystaliśmy, przeważnie oglądaliśmy horrory, bo takie filmy lubimy oboje. Siedząc więc z młodą, pomyślałam, że gdyby tak wcisnąć komuś bąki, moglibyśmy iść do kina na "Listy do M. 2", taki miałam plan. Wrócił starszak i plany się posypały. Tak bynajmniej myślałam na początku. Przypomniała mi bowiem, że do szkoły się dziś wybiera na 18.00 na jakiś tam wieczorek w bibliotece. Do 21.00 miałabym ją z głowy. Ah tak! Więc do podrzucenia zostaje mi tylko jeden pisklak! Szkoda tylko, że to ten wymagający większej opieki ;).
Pan Mąż się przebudził, opowiedziałam mu swoje plany, "ale na co?". Ach wiedziałam, że faceci nie wiedzą co to komedia romantyczna. Wyśmiał mój pomysł wyjścia, zmieniając go diametralnie. Spectre. Idziemy na Bonda. I co dalej? Co z pisklakiem? Jeden telefon i pisklak został w domu, za to nie sam, w przeciągu 15 minut [ co się jemu zupełnie nie zdarza] przyjechał brat pana męża, został z młodą, a my mogliśmy udać się na seans.
Najpierw korzystając jednak z 5 minut jakie mi zostało, poszłam na szybko "odratować" swoją twarz. Nałożyłam podkład, zakręciłam rzęsy, zamalowałam usta. Wychodzę z łazienki. Pan mąż patrzy na mnie i mówi "coś się tak umazała?". Zabijcie mnie..
Nie wiedząc dlaczego, co się takiego zmieniło, pan mąż wręczył mi stery naszego bolida. Dziwnie zdziwiona, siadłam i pojechałam. Bez zbędnego czekania zaprosili nas na salę.
Oczywiście reklam przed filmem co nie miara. Denerwuje mnie to. Idziesz do kina, sprawdzasz ile film ma minut trwać, wychodzisz z kina i jesteś w szoku że już jest tak późno. Reklamy. Wszystkiemu winne są reklamy. Ja wychodzę z założenia, że jeśli film się zaczyna o 17.30, to o tej godzinie powinien zacząć się film, ale nic bardziej mylnego. Reklamy przeleciały i zaczęło się.
Może to wstyd, może nie, ale Agenta 007 oglądałam pierwszy raz. I po obejrzeniu Spectre jestem na siebie zła! Może cała akcja jest podkolorowana, ale muzyka przepiękna! Sam Smith na samym początku wprowadził już nas swoim wykonaniem na wyższy poziom oglądania. Ten utwór mogłabym słuchać i słuchać. Jest taki inny, intrygujący, ale idealny dla tego filmu!

 
ciężko nie nawiązać w tym momencie do tego co się dzieje w Paryżu.
Nigdy wcześniej nie wypowiadałam się publicznie ani niepublicznie na temat przyjmowania uchodźców, ale wczorajsze wydarzenia sprawiają, że chyba nikt nie może przejść obok tego co się dzieje obojętnie. Ja mówię stanowcze nie! I nie tylko z racji wczorajszych ataków na Paryż. Pomyślmy ile ludzi żyje w Polsce w nędznych warunkach, ile każdy z nas dostaje od Państwa "zapomogi" czy innych. Ile My musimy pracować na to co mamy. To wszystko oni dostaną na pstryknięcie palcem.
 
Agencie 007 gdzie jesteś?
 
PODPIS

piątek, 13 listopada 2015

Babo Moja Pomarańczowa, jak ja Cię kocham!

Idą święta, widać to już po sklepowych półkach, na których już ukazują się ozdoby choinkowe, lampki, zabawek więcej na nich jest. To jakie teraz zabawi są drogie aż mi się nie chce mówić, post nie o tym miał być. jest taka jedna Baba, którą uwielbiam. Przypomina mi po części święta, bo z pomarańczą jest. Chyba jeszcze nigdy mi nie wyszła. Na dniach zrobiona, znika momentalnie.
efekt końcowy wygląda tak

środa, 11 listopada 2015

wychowałam ortograficznego potwora!

i nadeszły takie czasy gdy moje dziewięcioletnie dziecko mnie poprawia ale może od początku..
 
siedzę sobie na blogspocie, przeglądam wasze blogi, komentuję, gdy właśnie podchodzi pierworodna z jakimś pytaniem [przepisuje lekcje po dwóch dniach nieobecności w szkole]. Patrzy co tam ja wstukuję w klawiaturę laptopa i mówi : " nie śc tylko ść!" no rzesz w mordę jeża. nie dość że matka kaleka sierota itd., bo kto inteligentny ciacha sobie palucha jak kroi kapustę, przez co źle mi się pisze, to jeszcze smarkacz przyjdzie i Cię zacznie poprawiać. I nie tylko mnie. Co jakiś czas przychodzi i pokazuje mi błędy koleżanki, przy tym dość ciekawie każdy z nich komentując.
 
Pewnie teraz spadnie na mnie lawina krytyki, ale pierworodna ma swojego facebooka. Każda z was może mieć swoje zdanie na temat posiadania konta na FB przez dzieci, ja mam takie, że jak chce, to czemu nie. Znam jej hasło, spokojnie ją mogę kontrolować z kim pisze itd. i nie raz mam ubaw jak pisząc z kimś z klasy często ich poprawia ortograficznie. Moje dziecko może nie jest alfą omegą ani jakimś inteligentnym wybrykiem natury, po prostu lubi ortografię. I nie powiem, że sama błędów nie robi, bo robi, ale dość rzadko. Zazwyczaj zdarza jej się to po dłuższej przerwie w szkole, czy to po feriach czy wakacjach.
Dziecko trafiło mi się poukładane, chyba jest podobna do mnie, zwraca uwagę kolegom z klasy na niepoprawne zachowanie, na błędy, przez co od pewnego czasu jest "odrzucana", dokładnie jak ja, gdy byłam w wieku szkolnym. siebie zmienić nie potrafiłam, jej też zmieniać nie chcę, jest dokładnie takim człowiekiem jakim chce być. I wiem że w końcu spotka kogoś kto będzie ją szanował za to jaką jest osobą..
 
PODPIS

poniedziałek, 9 listopada 2015

choroba chorobą chorobę pogania..

tak to jest z tą pogodą, że wszystko co złe się do nas dosmerfowuje.
przez ostatni miesiąc gościliśmy u siebie chyba wszystko co możliwe
było:
  •  przeziębienie dość mocne
  • liszaj zakaźny
  • podrażnienie trzustki
  • kaszel alergiczny
 to i teraz przyszła pora na grypę jelitową. to początki, starszak zaczął, więc na razie jest 1-3 dla nas. i oby nie było gorzej..
 
PODPIS

sobota, 7 listopada 2015

VIzir Go Pods i mój udział w kampanii EveryDayMe

zostałam wybrana na Ambasadora kapsułek do prania Vizir Go Pods dzięki EveryDayMe
 z racji, że od dłuższego czasu używałam tylko kapsułek, bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła.
zawartość paczki wyglądała mniej więcej tak:
 
 
 
oczywiście do paczki załączone zostały również ulotki informacyjne
dziwnym zbiegiem okoliczności starszak poplamił nową, białą bluzę dżemem z jagód
już spisywałam ją na straty, a tu taka niespodzianka.
plama zeszła, przy użyciu magicznej Vizirowej kapsułki.
zdjęcia felernej plamy nie zrobiłam, ale tutaj musicie mi uwierzyć na słowo, nie ma po niej śladu.
 
dzięki temu magicznemu pudełeczku i jego cennej zawartości moje pranie pachnie nie tylko zaraz po wypraniu, ale także kilka dni po, gdy zakładam je po raz kolejny.
 
 
 
odkąd pierwszy raz użyłam kapsułki Vizir'a do prania, inne nie są brane pod uwagę. 
Wcześniej używałam kapsułek z Persil'a, ale one nie radziły sobie z każdymi plamami.
 
od dziś tylko VIZIR GO PODS!
 
PODPIS

piątek, 6 listopada 2015

Czy istnieje idealna kawa?

 

 Moje podniebienie takowej zasmakowało, a oto krótka historia..

 
 
 
 
Sama już nie pamiętam dnia w którym zapragnęłam zostać posiadaczką ekspresu ciśnieniowego do kawy. Oczywiście z jasnych dla mnie przyczyn - smak świeżo zmielonej kawy nie przebije żadna inna fusiara zrobiona w tradycyjny sposób! Dlatego jakiegoś roku szukałam sobie po forach odpowiedniego modelu dla mnie. I znalazłam ten idealny!
Do tej pory miałam styczność z dwoma firmami, Saeco i DeLonghi, dlatego na wstępie właśnie między tymi dwoma firmami wybierałam. Z racji że z Saeco znamy się dłużej i wizualnie bliższy jest mojemu sercu postawiłam na tą właśnie firmę. Uwielbiam pić świeżo zmieloną kawę ze spienionym mlekiem, dlatego postawiłam na model HD8753/84. I może nie tylko dla tego. Ale o tym za moment.
Pierwsze wrażenie jakie wywarł na mnie sam wizualny wygląd był bardzo na plus. Nie był za duży gabarytowo do mojej kuchni , jak i nie tracił się w niej zupełnie. Od razu znalazł swoje miejsce. Sama instalacja przebiegła, ku mojemu zdziwieniu, bardzo sprawnie. Podstawka + ekspres + kabel = koniec. Szybko? Oczywiście że tak. Książka w dłoń, czytam pierwsze uruchomienie. Kawa, woda, kontakt, włącznik start i machina ruszyła. W instrukcji pierwsze uruchomienie dokładnie opisane, obrazkowo oczywiście też przedstawione, gdzie co i jak po kolei zrobić. Więc bez zastanowienia "wyparzyłam" wnętrzności, by mimo późnej godziny (zbliżała się 22.00) zrobić sobie pierwsze cappuccino. I tak oto nadeszła wiekopomna chwila, dzieciaki zbiegły się zobaczyć nowy cud techniki. Do pojemnika wlałam mleko, jeden guzik i kawa się robi. Ta prostota jest dla mnie niezwykle ważna, ponieważ już nie muszę robić mężowy kawy, z wielką przyjemnością robi ją sobie sam. Drugą jakże ważną cechą tego ekspresu jest to że serwuje mi gorące mleko. Dzieciaki wstają do szkoły, ja włączam ekspres, do kubka wsypuję kakao, mleko się leje, dzieciaki zadowolone, a ja nie mam już problemu z przypalonym garnkiem czy straconym czasem by pilnować żeby mleko mi czasem nie uciekło. Trzecią również istotną zaletą mojego Saeco jest możliwość zapamiętania ustawień swojej ulubionej kawy, i jest to również niezwykle proste. Dzięki temu dostosowuję sobie kawę do pojemności kubka jaki posiadam. Kolejnym plusem jak dla mnie jest możliwość przedłużenia gwarancji na okres lat 4rech za niewielkie pieniądze, co też uczyniłam.
Ekspres miał być mój, a wyszło na to że korzysta z niego cała rodzina. I chyba właśnie o to chodzi, zadowoleni domownicy i zaoszczędzony czas to dla mnie super rozwiązanie.
 
By nie przedłużać oto najważniejsze cechy mojego ekspresu
- łatwa obsługa
- zapamiętanie ustawień ulubionej kawy
- niewielkie [jak dla mnie] gabaryty
- gorące kakao
- cicha praca w porównaniu do ekspresów które znam
- dobrze spienione mleko.
 
Na koniec mej opinii wypowiem się na temat kilku zarzutów pod kątem tego cudu techniki.
- Mleko kiśnie po dwóch dniach w pojemniku? Jaki jest czas na wypicie mleka po otwarciu kartonu? Na moich napisane "Po otwarciu przechowywać w warunkach chłodniczych nie dłużej niż 48h". I teraz zapewne padnie hasło czy po każdej kawie wyjmować pojemnik i chować do lodówki. Ja tego nie robię, nie wlewam mleka na maksa jak wiem że nie zużyję całego w ciągu dnia. Pod koniec dnia myję pojemnik i problemu nie ma.
- Głośna praca młynka? Istnieje młynek do kawy który mieli kawę na cicho? Chciałabym taki zobaczyć.
- trudna obsługa? No kurcze jeden guzik kawa zrobiona, co w tym trudnego?
 
Mogłaby, tak wymieniać bez końca, ale po co. Dla mnie to ideał. Teraz po kilku miesiącach użytkowania wiem, że gdybym miała wybierać jeszcze raz, zapewne byłby to Saeco.
 
 PODPIS

czwartek, 5 listopada 2015

kontrola sanepidu, czyli przyjechała mama..

nie wiem jakie macie relacje ze swoimi mamami, ale wiem jaką miałam i jaką mam teraz z moją.
moi rodzice wyprowadzili się 3-4 lata temu na wieś, jakieś 300km ode mnie, kiedy to ojciec mógł pozwolić sobie na emeryturkę.
i ja zauważyłam taką zależność, że owszem wcześniej jak mama mieszkała blisko było dobrze ale szału nie było, dupy nie urywało. ale wiele się zmieniło na lepsze, kiedy nie mieszkamy tak blisko siebie. i to nie tylko w stosunkach między nami, ale także między moimi rodzicami a panem mężem. a co lubię najbardziej odkąd się wyprowadzili? święta Bożego Narodzenia.
Zeszłoroczne były pierwszymi, jakie spędziliśmy wszyscy u mamy, a mówiąc wszyscy mam na myśli siebie, pana męża, moje bąki, siostrę z mężem i córą, drugą siostrę i jej dwójkę dzieciaków oraz siostrę i jej syna. trochę nas było, można się nawet pokusić o stwierdzenie tłoczno i ciasno, ale gdy byliśmy wszyscy te święta były takie wyjątkowe. i mam nadzieje, że te zbliżające się do nas wielkimi krokami będą takie same, na co się wstępnie zapowiada.
 
wracając do tematu posta
od dzisiaj u mnie kontrola sanepidowska, jakości itd. przyjechali do mnie rodzice, z racji wizyty mamy u specjalisty w poniedziałek. przy okazji poodwiedza starych znajomych, nacieszy się wnukami, których niestety na co dzień nie ma, ale także poklecha ze mną od tak inaczej, nie przez słuchawkę telefonu.
oczywiście z tą kontrolą to taki żarcik. aczkolwiek lekko mi wstyd, bo przez przeciągający się remont nie mam posprzątanego mieszkania tak jakbym tego chciała. i nie powiem, że się na sobie zawiodłam, bo wiem, że gdyby mnie nie dopadła choroba, wszystko byłoby przygotowane tak jak sobie to w głowie poukładałam.
może perfekcyjnie wysprzątane nie jest, za to upiekłam dziś resztkami sił roladę i tort bezowy. zrobiłam dość smaczny obiad i jak zawsze nie pozwoliłam mamie na pomoc przy obiedzie, czy posprzątanie po nim. w końcu jest moim gościem, więc niech siedzi i delektuje się ciszą, jaka tutaj panuje.
 
teraz z innej beczki.
mieszkając w wieżowcu pięcioklatkowym i dziesięciopiętrowym nie trudno o jakiekolwiek spięcia z sąsiadami. takowe miałam dzisiaj
jak to miewam w zwyczaju wieczorami wychodzę z suką moja na spacer. tym razem mama towarzyszyła mi podczas naszej mini wycieczki po parku. ledwo wyszliśmy z klatki, gdy do mego piesa podbiegł inny, strzelam że z pierwszej klatki [ja 5]
kiedy był już blisko, a suka ma zorientowała się, że ktoś chce ją poniuchać, zaszczekała sobie jak to ma w zwyczaju. na co ten drugi pies zareagował chęcią pogryzienia jej. nie powiem że się nie zdenerwowałam kiedy widziałam zębiska "kleo" na mej paskudzie. pies był na spacerze z dzieckiem, wiek okołogimnazjalny, puszczony luzem, bez smyczy czy kagańca. jako, że należę do osób natury zołzowatych, nie omieszkałam krzyknąć do tej dziewczyny żeby sobie pilnowała psa, bo do mojego skacze, że pies powinien być prowadzony na smyczy a nie, ze podlatuje do tych które idą jak należy. oczywiście swoje pod nosem odburknęła, zapięła piesa na smycz, a nasza trójca oddaliła się w kierunku parku.
kiedy już wchodziliśmy do klatki, ojciec tej dziewczyny zapytał matki mej dlaczego krzyczy po jej dziecku. na co ja nie mogłam zostać obojętna. od razu powiedziałam, że to ja krzyczałam, bo jak miałam zareagować skoro "kleo" chciała gryźć moją sukę. oczywiście pan się wypierał że na pewno jego pies nie mógł być do tego zdolny bo to bardzo spokojny pies, więc to jest niemożliwe, wszystko sobie zmyśliłam po to, żeby się po biednym dziecku wydzierać. tacy ludzie są dla mnie chorzy. na koniec naszej jakże miłej wymiany zdań, pan powiedział "żeby mi to było ostatni raz"
z podniesionym ciśnieniem zatem udałam się do domu
 
a na koniec coś z tych lepszych informacji
* choroba mnie powoli opuszcza
*śpię już w swojej własnoręcznie wyremontowanej sypialni
*czuję się gotowa do dalszego działania!
 
a tymczasem dobranoc!
PODPIS,

wtorek, 3 listopada 2015

Chory chłop to zły chłop..

choroba mnie nie opuszcza, zaprosiła swoich znajomych. i właśnie teraz chciałabym mieć gorączkę, ale ja mam zawsze po górkę, więc osłabienie mnie nawiedziło. A ja chciałabym mieć gorączkę, wziąć tabletkę na zbicie i czuć się znacznie lepiej, ale się  nie da.. ale i tak nie to jest najgorsze.
pan mąż też "umiera". I nie ważne, że ja się źle czuje, że nie mam jak oddychać, że płuca mnie bolą. Najważniejsze, że on umiera. On się źle czuje. Ja tam zawsze dam sobie radę, dnia wolnego od "domu" wziąć nie mogę.
o 12 wybieram się do lekarza, w dwóch osobach, jako ja i jako pan mąż.
obstawiam, że nie jest to zwykłe przeziębienie.
Jak byłam mała, choć teraz dużo większa nie jestem, dużo chorowałam, zapalenia płuc, oskrzeli, tydzień w szkole, dwa tygodnie w domu. Ale im byłam starsza, tym wszystko jakoś ustępowało. Teraz antybiotyki biorę może raz na rok, jak mnie tak porządnie złapie. Aczkolwiek po każdym, nawet tym najsłabszym przeziębieniu, kaszel zostaje ze mną na dłużej, taka moja przyjaciółeczka. Ale to z racji astmy, którą posiadam, więc to kwestia przyzwyczajenia.
 
mam do napisania tyle postów, tyle opinii, ale nie potrafię, nie mam czasu, ochoty.
jedyne na co muszę mieć czas, to na ogarnięcie mieszkania
za dwa dni przyjeżdża inspekcja
a ja ciągle w czarnej dziurze
do tego te cholerne choróbsko mnie opóźnia.
ale spokojnie, kto da radę jak nie ja?
 
dam radę!
PODPIS

poniedziałek, 2 listopada 2015

psik kich, czyli przypałętane choróbsko

piątkowym wieczorkiem leżąc w łóżku już wiedziałam co rano napiszę
dokładnie krok po kroku układałam sobie w głowie plan działania na sobotę
i oczywiście wszystko się pozmieniało.
to że kaszlałam od ponad miesiąca to standard, zawsze ciężko mi się po przeziębieniu pozbyć kaszlu z racji mojej astmy. no i nie pozbędę się jeszcze jakiś czas.
zatkał mi się nos, odrywa się kaszel, czyli żegnaj końcu przeziębienia a witaj początku!
chyba tylko ja mogłam mieć takiego pecha.
nie zasiadłam jednak na laurach, ja nie facet, jak jestem chora owszem wiele mi się nie chce, ale wiem że zrobić trzeba to robiłam.
wprawdzie posta nie napisałam, nie spełniłam w 100%tach swojego planu, ale swoje zrobiłam
pomalowałam cały pokój i głównie malowanie zajęło mi większość soboty, ale spieszyć się trzeba bo w czwartek przyjeżdżają goście, więc nie dość że ogarnąć trzeba sypialnie do końca to jeszcze reszte, coby nie wyszło, że ze mnie taka perfekcyjna pani domu jak z koziej dupy trąba.
poodpoczywałam wczoraj, jeśli tak to można nazwać.
do prawie pierwszej w nocy z panem mężem oglądaliśmy telewizję
ale dzisiaj od rana trzeba zakasać rękawy i sunąć do roboty.
więc kończę pić swoją kawę idealną i lecę, bo samo się niestety nie zrobi.
 
tak więc znikam pośród męczącego kaszlu, i mega kataru..
PODPIS

wersja do druku