środa, 27 stycznia 2016

45. O lekarzach i ich błędach.

Może w 100% pewna nie będę i oczywiście nie życzę tego nikomu, jednak większość z nas spotkała się z błędnie postawioną diagnozą lekarską.
Wczorajszy wpis Aśki z Czasem tak jest [klik] nie tyle przypomniał mi co działo się u nas w 2009 roku, ale zmobilizował mnie do napisania właśnie tego wpisu.

Początkiem 2009 roku, luty/marzec, nasza wtedy niespełna półtoraroczna pociecha, zaczęła gorączkować. Nie była to niska temperatura, bo sięgała aż 40°. Przez 2 tygodnie byliśmy z nią u lekarza aż 6 razy. Podczas tych 6 wizyt przebadało ją 4rech różnych lekarzy. Żaden nie stwierdził nic, poza ząbkowaniem. Ostatnią wizytę u lekarza mieliśmy w weekend, byliśmy na pogotowiu, nie stwierdzono nic. Całą noc czułam, że z małą się coś dzieje, ale ja nie wiedziałam co. Całą noc wołała o picie. Rano już nie było wyjścia. Z mamą znalazłyśmy kontakt do lekarki, która według kilku znajomych była bardzo dobra w swoim fachu. Dzwoniąc, nastawialiśmy się na wizytę domową, niestety akurat Pani Doktor pełniła dyżur w szpitalu jakieś 15km od naszego miejsca pobytu. Wsiadłyśmy więc w samochód z małą, nad niczym się nie zastanawiając. Co się okazało na miejscu? Dziecko miało zapadnięte prawe płuco. W opłucnej zebrał się płyn. Do tego, mimo nocnego picia, była strasznie odwodniona. W tym szpitalu nie mieli chirurgii dziecięcej, więc karetką na sygnale przewieźli nas do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Tam od razu dostaliśmy niezbędne leki. Niestety one nie pomogły, dlatego następnego dnia zawieźli małą na blok. Musieli założyć drenaż, który wyprowadzi zebrany płyn z opłucnej. I tu też pojawił się problem, drenaż trzeba było powtórzyć, bo obecny nie dawał sobie rady z płynami. Po dwóch tygodniach bezruchu, z rurką w płucach, nasza pociecha poczuła się w jakiś sposób wolna. Wyciągnęli jej rurkę. Okazało się, że dziecko zapomniało przez ten czas jak się chodzi. Ale to był mniejszy problem. Wypisali nas z chirurgii, przenieśli na pulmonologię. Tam spędziliśmy kolejnych kilka tygodni. Najpierw w izolatce, ze względu na powagę zachorowania. Gdy już była poprawa, przenieśli nas na salę, w której było już nas kilka osób, można było do kogoś odezwać gębę. Po przeszło półtoramiesięcznej przygodzie, w zasadzie dzięki temu, że panowała grypa jelitowa, czym prędzej wypisali nas ze szpitala, żebyśmy się czasem nie zarazili.
Mieliśmy wiele szczęścia. Podczas pobytu na chirurgii poznaliśmy pewną rodzinę. Bardzo podobny przypadek, z tym, że Ania, dziewczynka którą dopadło to nieszczęsne zapalenie płuc, kilka razy wylądowała na OIOMie, w opłucnej miała nie tylko płyn, ale także i krew. Była bliska przejścia na drugą stronę. Na szczęście z tego wyszła, tak jak i my, ale w szpitalu spędziła znacznie więcej czasu.

Ja, od tamtej pory, stałam się taką panikarą. Może nie tylko przez te doświadczenie, ale także przez to, że ta przygoda ciągnie się za nami do dziś. Częste nawracające choroby doprowadziły mnie do takiego stanu, w którym zwykły kaszel dla mnie ma duże znaczenie. Systematyczne wizyty u lekarzy, wziewy, inhalacje, to było przez długi czas naszym codziennym rytuałem. Gdy córka poszła do pierwszej klasy, kolejny już raz doświadczyłyśmy podobnej, lecz łagodniejszej sytuacji. Ona kaszlała, lekarz nic nie widział. Aż któregoś dnia, gdy wróciła ze szkoły, siadła do obiadu, dostała jakiś drgawek, straciła przytomność. Bez zastanowienia zabraliśmy ją do znanego nam szpitala. Pomijając badania, które nam robili poprzez omdlenie, zrobili nam RTG klatki piersiowej. Diagnoza jedna - Zapalenie płuc. Znowu? Ten sam błąd. Tym razem skończyło się tylko na zastrzykach i tabletkach.

Oczywiście to nie był koniec. Początkiem 2014 zeszłego roku, zaczął się kolejny horror. Kaszel. Od stycznia do maja braliśmy 3 różne antybiotyki. Przepisane przez dwóch lekarzy. Gdy trzeci nie działał tak jak powinien, poszłam do naszej przychodni i jasno powiedziałam, że chcę iść z dzieckiem do dr J.. Do tego lekarza kolejki są straszne, dzwoniąc w poniedziałek nie masz pewności że do piątku uda Ci się zapisać na wizytę. Jest to lekarz tak wybitny w swoim fachu, że jedna wizyta u niego i wszystko stawało się jasne. Tak było i tym razem. Dzięki jednej wizycie u dr J, wiedzieliśmy, że mamy astmę, że mamy alergię. Dostaliśmy leki dostosowane do choroby, skierowanie do alergologa/pulmonologa i w pewien sposób mogłyśmy odetchnąć z ulgą. Leki zaczęły działaś, alergolog zrobił nam badania. Mamy Astmę, alergię na trawy. Od lutego 2015 się odczulamy. Od tamtej pory nie brałyśmy żadnego antybiotyku, nie chorowałyśmy jakoś poważnie. Przeziębienia nam się trafiały, bo to chyba normalne gdy dziecko chodzi do szkoły. Po nim zostawał nam na jakiś czas kaszel, ale już nie taki męczący.

Wystarczyła jedna diagnoza, Lekarz który zna się na tym, co robi - nasze problemy w jakiś sposób odeszły w niepamięć. W lutym mija rok odkąd się odczulamy. Zostanie nam 3-4 lata comiesięcznego jeżdżenia na zastrzyk. Ale dzięki nim nie mam już takiej wewnętrznej obawy, że coś strasznego dzieje się w środku tak młodego człowieczka.


Czasami zmiana lekarza może uratować nam życie. Jeśli czujesz, że dzieje się coś strasznego, a twój lekarz bagatelizuje objawy - idź do innego, następnego i jeszcze jednego, i tak do momentu w którym w końcu poczujesz się bezpiecznie.

PODPIS

8 komentarzy:

  1. Nie wiem czy lekarze są zwyczajnie niedouczeni, czy im się nie chce, czy co? Czasem ta dobra diagnoza też jest kwestią zwykłego przypadku. Moja Sandra nie dalej jak w ubiegłym roku miała nogę w gipsie bo myśleli, że ma zwichniętą, a ona miała guza w stopie. Dopiero jak inny lekarz zrobił badania to okazało się, że gips nie był potrzebny tylko operacja. To jest jakaś masakra. Podejrzewam ,że nie tylko w Polsce tak jest, ale jeżeli ktoś decyduje się leczyć i odpowiadać za ludzkie życie to powinien być kompetentny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety to nie są pojedyncze przypadki. A najgorzej właśnie, gdy chodzi o dzieci. Na pewno, każda z nas reaguje w podobny sposób, A z lekarzami to prawdziwa masakra, aby trafić na dobrego to trzeba naprawdę dobrze szukać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykra sprawa. Zastanawiam się czy Ci lekarze są niedouczeni, przemęczeni czy najzwyczajniej w świecie nie chce im się badać pacjentów? :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami idą na łatwiznę, nie zbadają konkretnie tylko od razu zwalają winę na coś co jest widoczne ;/

    OdpowiedzUsuń
  5. Mojego miesięcznego syna pewna pani doktor chciała uraczyć silnymi zadtrzykami na zapalenie płuc, coś mi nie pasowało i po konsultacji z innym lekarzem okazało się syn jest zupełnie zdrowy, miał tylko wiotkość krtani.
    A po zastrzykach nie wiem co by było.
    Strach czasami zaufać!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za literówki ale jestem na telefonie i nie nadążam za słownikiem!

      Usuń
  6. Ja też nie raz szukałam innej opinii lekarza bo coś mi nie pasowało :( i niestety miałam racje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja na pewno nie jestem z tych, którzy bezgranicznie ufają lekarzom. Kiedy byłam mała, jeden z nich prawie mnie uśmiercił, bo nie potrafił zdiagnozować zapalenia opon mózgowych - stwierdził, że to zwykłe przeziębienie i kazał leczyć je sokiem malinowym i herbatką z cytryną (!) Na szczęście odpowiednio wcześnie trafiłam do innego doktora - i ten od razu skierował mnie do szpitala, w którym spędziłam 3 tygodnie. Dlatego teraz nie dowierzam i wszelkie diagnozy, które budzą moje wątpliwosci, konsultuję aż do bólu...

    OdpowiedzUsuń

wersja do druku